MK
Wiedza fejsbukowa.
- Nie wolno stosować cały czas, o ile nie ma wskazań medycznych. Przez skórę łapiemy witaminę D - dziewczyna skomentowała post reklamowy firmy Pharmaceris, w którym prezentowało się piękne zdjęcie kremu z filtrem SPF 100.
- Nie wolno, droga pani, pisać bzdur w necie – chciałam jej odpisać, ale nie odpisałam, bo szybko sobie przypomniałam, że przecież to nieprawda.

Zamiast zatem komentować postanowiłam Wam napisać, czy to prawda, no i dlaczego nie.
Zanim jednak się rozpiszę na temat mitologii fotoprotekcyjnej uczynię małą dygresję (czym byłby mój tekst bez dygresji) na temat samego reklamowanego preparatu. Firma Pharmaceris wprowadziła na rynek preparat z filtrem SPF 100+, zawierający szerokopasmowe filtry przeciw promieniowaniu UVA/UVB/HEV/IR. To jest bardzo dobra wiadomość, chociaż samo oznaczenie „100” jest dyskusyjne i absolutnie nie można go rozumieć jako „2 razy 50”. To nie jest dwa razy większa ochrona niż w przypadku SPF 50, chociaż na zdjęciu reklamowym wygląda pięknie i psychologicznie działa idealnie. Jeśli wiemy, że SPF 50 blokuje 98,1% UVB (1,9% jest nadal absorbowane – zapamiętajcie to bardzo proszę, bo przyda się w dalszej części tekstu), to przyjmuje się, że SPF 100 blokuje o około 1% więcej UVB, chociaż samo oznaczenie „SPF 100” jak wspomniałam jest dyskusyjne i nie praktykuje się oznaczania w ten sposób produktów. Jest inna kwestia, która jest w tym produkcie ważniejsza – to oznaczenie PPD 47, czyli naprawdę wysoka (rzadko spotykana) ochrona przed UVA. Pharmaceris wprowadził na rynek ten preparat, jako wyrób medyczny, nie kosmetyk, więc zasady jego wprowadzenia były bardziej wymagające. Tyle faktów, teraz moje rady. To jest preparat „tylko” fotoprotekcyjny. Co oznacza w tym wypadku „tylko”? Chodzi o to, że działa fizjologicznie w kontekście nawilżenia oraz ochronnie przeciw promieniowaniu. To oczywiście nie jest wada. Chodzi mi bardziej o to, że jeśli ktoś chciałby jakiegoś działania aktywnego to musi nałożyć pod ten preparat, jakiś kosmetyk. Porada druga jest taka, że jeśli kiedykolwiek mieliście „epizod łojotokowy”, czyli coś co zwykle określa się przetłuszczaniem skóry lub występowaniem łojotokowych wykwitów, zwanych potocznie pryszczami to raczej nie jest preparat dla Was (a jeśli już zdecydujecie się go używać, to bądźcie czujni i jeśli stan skóry się pogorszy to go odstawcie).
Tyle dygresji. Oby się nie okazało, że była dłuższa niż zasadnicza część tekstu.
Dlaczego zatem nie miała racji osoba, która napisała, że nie wolno stosować filtrów, bo jak to barwnie określiła „przez skórę łapiemy witaminę D” i jak rozumiem, żeby „ją złapać” (zsyntetyzować) nie należy nadmiernie się smarować preparatami z filtrem.
Zniszczmy zatem ten mit na dobre.
Argument merytoryczny nr 1 właściwie już wybrzmiał w tym tekście. Żaden preparat z filtrem nie stanowi całkowitej ochrony przed promieniowaniem. Przytoczyłam już Wam informację, że SPF 50 chroni naszą skórę w 98,1% przed UVB. Jak się słusznie domyślacie SPF 15, czy 30 robi to w jeszcze mniejszym stopniu.
Argument merytoryczny nr 2 będzie ważny, ale nie traktujcie go jak krytykę. Większość ludzi, (zaryzykuję twierdzenie, że wszyscy) nie używa preparatów z filtrem w wystarczającej ilości, żeby tę ochronę zapewnić. Gdyby tak było kupowalibyście nową tubkę kremu co kilkanaście dni.
Argument merytoryczny nr 3 dotyczy reaplikowania preparatów z filtrem. Nikt nie robi tego co 2-3 godziny przez cały dzień, żeby utrzymać ciągłą ochronę. To po prostu niewykonalne, albo przynajmniej bardzo trudne do wykonania. Trzymajcie się teraz, bo wykonam pielęgnacyjny coming out. Ja również tego nie robię prawidłowo i nie mam z tego powodu poczucia winy.
Argument merytoryczny nr 4 związany jest z obszarem nakładania kremów z filtrem. Może zamiast wygłaszać mądrości napiszę pewne pytanie. Czy wśród czytelników tego tekstu jest ktoś kto aplikuje kremy z filtrem na całe ciało, tzn. od stóp do głów? No, to czwarty argument chyba już mamy odhaczony.
Argument merytoryczny nr 5 jest wspaniały. Tematem fotoprotekcji i jej wpływu na poziom witaminy D w organizmie człowieka zajęli się naukowcy i z dotychczasowych badań wynika, że ochrona fotoprotekcyjna nie wpływa negatywnie na poziom witaminy D.
No, to ta wspaniała piątka chyba wystarczy.
Ja znam życie i wiem, że nawet gdybym napisała tych argumentów pięćdziesiąt, a nie pięć, to i tak znalazłby się ktoś kto powie „ale ja i tak nie będę używać, bo na pewno coś w tym jest i to spisek”. Nie będę namawiać. To Wasza skóra więc możecie z nią robić co tylko chcecie, ale miejcie chociaż odwagę powiedzieć „nie, bo nie”, zamiast wymyślać kolejne mity.
Podsumowując.
Niedobory witaminy D nie są wynikiem nadmiernego stosowania kremów z filtrem!. Niedobory witaminy D naszego społeczeństwa są konsekwencją strefy klimatycznej, w której mieszkamy. Nie należy się zatem przejmować „nadmierną fotoprotekcją”, bo czegoś takiego nie ma. Parafrazując Bogusława Lindę z jednego z filmów, to jest jak „biały hipopotam” – to nie istnieje.
Małgorzata Krzykowska