MK
Trądzikowe trudne sprawy.
- Zrobiłam już wszystko co możliwe i nic nie pomaga – powiedziała w trakcie wizyty dwudziestolatka z trądzikiem. Ile razy ja już słyszałam to zdanie. „Bez kozery powiem, pińcet”. No dobra, żart trochę suchar i tylko dla bardzo dorosłych czytelników. Małolatom wyjaśniać nie będę, bo pewnie nawet nie wiedzą, kto to Smoleń. Dziewczyna kontynuowała opowieść o czteroletniej walce z trądzikiem.
O tym, jak była już u dwóch dermatologów, o antybiotykach, które stosowała, o maściach i kremach, których używała, o tym, jak podrażniało jej to skórę, o tym na jakich zabiegach była, ile kosmetyczek i kosmetologów odwiedziła, w końcu o tym, że spotkała swoją dawno nie widzianą koleżankę, która kiedyś miała trądzik, a już go nie ma, „bo była u pani”, czyli u mnie i ja dokonałam cudu i jej pomogłam.
W tym miejscu, jak zwykle moje wspaniałe ego poczuło się dobrze nakarmione, a kolejne klasyczne zdanie "jest pani moją ostatnią deską ratunku" sprawiło, że zaczęłam się nawet zastanawiać, jak by to było wspaniale być deską (ten żart zrozumieją tylko Ci, którzy widzieli mnie na żywo).
Nie było jednak czasu na kontynuowanie marzeń, bo klientka ciągnęła swoją opowieść i trzeba było jej w końcu przerwać i brutalnie (przepraszam) sprowadzić, zarówno ją, jak i siebie, na ziemię.
- Niestety, ani ja nie jestem cudotwórcą i najlepszym specjalistą od trądziku na świecie, ani też nie zrobiła Pani wszystkiego, w kwestii terapii trądziku. I wbrew temu co teraz Pani myśli, obie wiadomości są dobre. - powiedziałam, trochę jednak marząc, że chociaż to pierwsze mogłoby być prawdą.
Opisany powyżej fragment dialogu to dla mnie gabinetowa klasyka.
Podobnych opowieści słyszałam wiele, a przewijający się motyw "pani jest najlepsza" i "zrobiłam już wszystko" powraca, jak bumerang w trakcie wizyt. Trzeba zatem zmierzyć się z tymi mitami, trochę je "wyprostować" i paradoksalnie może to być całkiem niezła porcja wiedzy na temat trądziku.

Zacznijmy od tego, jak to jest ze specjalistami od trądziku i czy są wśród nich tacy, którzy są lepsi od innych i dzięki temu potrafią więcej? No, oczywiście, że tak, ale... tylko w pewnym zakresie (w tym „zakresie” jest właśnie pies pogrzebany). Trzeba wiedzieć, że dobre poznanie etiopatogenezy trądziku oraz możliwości terapeutycznych tej dermatozy to praca na lata. Nie ma w tym procesie prostych odpowiedzi, bo wiedza na ten temat ewoluuje, a też trądzik trądzikowi nierówny.
Czy wszyscy specjaliści od skóry mają wystarczającą wiedzę na ten temat?
Nie wszyscy, niestety. Ale też trochę na usprawiedliwienie trzeba dodać, że nie wszyscy specjalizują się w "sprawach trądzikowych". Problemów i chorób skóry jest tak wiele, że po prostu nie można być specjalistą od wszystkiego. Jeżeli zatem chcielibyście mojej rady to dobrze jest znaleźć kogoś z doświadczeniem i „fokusem na trądzik” w swojej działalności. Inną sprawą jest to, czy wśród tej grupy, nazwijmy to "wyróżniających się" wiedzą i doświadczeniem są tacy, którzy znają, jakiś tajemny sposób na trądzik?
I tutaj również odpowiedź brzmi NIE!
Lista substancji terapeutycznych dla tej dermatozy jest dość ograniczona, co ważne jest jawna i WSZYSCY specjaliści danej grupy zawodowej mają do niej taki sam dostęp. No to teraz czas na listę substancji najczęściej stosowanych, bardzo dobrze przebadanych i rekomendowanych. Są to:
retinoidy (zarówno miejscowe, jak i ogólnoustrojowe),
antybiotyki (głównie z grupy tetracyklin, ale nie tylko),
nadtlenek benzoilu,
kwas azelainowy,
kwas salicylowy.
Jest też oczywiście kilka innych substancji wspomagających terapię trądziku, ale o tym innym razem, bo ten tekst będzie i tak bardzo długi. Wracając do listy substancji terapeutycznych, jak widzicie nie jest zbyt długa. Skoro zatem wiemy, jakie substancje leczą lub wspomagają leczenie trądziku to po co nam specjalista?
Rolą specjalisty w terapii trądziku jest:
ocena jego rodzaju i stopnia zaawansowania (trzeba nazwać i policzyć wykwity, które znajdują się na skórze, bo „pryszcze” to określenie klientów i nic nam nie mówi o trądziku),
podjęcie decyzji, jakiej "mocy" to powinna być terapia (ewentualne skierowanie do właściwego specjalisty),
odpowiedni dobór tych substancji (zazwyczaj kilku różnych, bo monoterapia w trądziku jest zwykle nieskuteczna) w połączeniu z pielęgnacją skóry dobraną do jej aktualnego stanu.
Tyle! To jest właśnie rolą specjalisty od skóry.
Nie spodziewajcie się zatem, że dermatolog, kosmetolog, czy kosmetyczka wyciągnie zza pazuchy tajny eliksir, którego receptura jest tak tajna, tak tajna, no tak tajna, że nawet ten co poleca jej dokładnie nie zna.
Brutalna rzeczywistość jest taka, że wszyscy specjaliści w danej grupie zawodowej mają do dyspozycji te same substancje i produkty i jedyną wiedzą "tajemną" jest to, jak z tych substancji ułożyć skuteczną terapię.
Skoro jesteśmy przy specjalistach to chciałabym wykorzystać ten moment do zmierzenia się z pewnym kompletnie niezrozumiałym dla mnie zjawiskiem (to będzie krótka dygresja). Chodzi o dermatologów i nieustające wieszanie na nich psów za to, że od razu przepisują na trądzik mocne leki np. antybiotyki, czy retinoidy. Ja wiem, że opluwanie lekarzy na szeroką skalę jest obecnie bardzo modne i nie chcę też powiedzieć, że jest to grupa zawodowa wolna od wad, ale bardzo Was proszę zastanówcie się chwilę i pochylcie nad absurdem takiego zarzutu. A czego oczekujecie od dermatologa? Co ma Wam zalecić? Eliksir z pyłu jednorożca, czy wyciąg z jaszczurki? No przecież lekarz jest od tego, żeby zalecać leki, w dodatku tylko te, co do których potencjał terapeutyczny został potwierdzony w badaniach klinicznych. Oczekiwanie od lekarzy, że będą wychodzić poza swoje uprawnienia i bawić się w rekomendacje terapii alternatywnych jest po prostu niezrozumieniem tematu. Chcecie hochsztaplerów? Nie ma problemu. Wystarczy przeskrolować fejsbuka i znajdziecie dużo takich ofert. Co prawda, nie doradzam takiej opcji, ale wiadomo, że jest to zawsze decyzja indywidualna. Tyle dygresji o dermatologach.
Kończąc wątek specjalistów, chciałabym sformułować jeszcze jedną radę. Jeśli zechcecie ją przyjąć to dobrze, jeśli nie..., też dobrze. W mojej ocenie dobry specjalista od skóry charakteryzuje się tym, że: - po pierwsze - wie czego nie wie, - po drugie - zna zakres swoich kompetencji.
Jeśli ktoś obiecuje Wam, że "wyleczy" trądzik w trzy miesiące, albo trzema zabiegami, albo uważa, że jest tylko jeden cudowny krem, który leczy trądzik, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że macie do czynienia z kimś kto być może dużo wie, ale nie wie jeszcze, czego nie wie. Nie wie mianowicie tego, że o patogenezie trądziku nie wiemy jeszcze wszystkiego, a jej złożoność nie pozwala na odpowiedzialne składanie takich obietnic. Może to oznaczać również, że macie do czynienia z… przyszłym laureatem nagrody Nobla, który odkrył właśnie coś, o czym jeszcze inni nie wiedzą (no, to wtedy pozdrówcie go ode mnie i powiedzcie, że właśnie zwolnił z pracy połowę mojej branży).
Drugi przypadek to specjalista, który pod modnym pojęciem "holistycznie" przekracza swoje kompetencje i próbuje "leczyć" nie tylko Waszą skórę, ale także inne narządy. Holistyka to raczej filozofia, niż rodzaj medycyny i rozumne jej stosowanie powinno polegać raczej na zasięganiu porad różnych specjalistów niż szukaniu specjalisty od wszystkiego.
Tyle o specjalistach.
Czas na drugi mit powtarzany niczym mantra "zrobiłam już wszystko co możliwe i nic mi nie pomogło”. Ja nie chcę oczywiście negować i podważać waszych wysiłków i starań – absolutnie nie. Raczej byłabym skłonna do podtrzymywania waszej motywacji i wspieranie w tych działaniach. Jednak, aby to robić skutecznie trzeba wiedzieć z czym się mierzymy i czy nasze wysiłki są faktycznie „wszystkim”, czy tylko, mówiąc trochę poetycko, początkiem długiej drogi.
Pozwólcie, że omówię to na konkretnym przykładzie. Wróćmy zatem do dwudziestolatki z trądzikiem, która przyszła do mojego gabinetu w miniony czwartek i prześledźmy wspólnie, co rozumiała ona pod pojęciem „zrobiłam wszystko, co możliwe”.
Oto lista tego „wszystkiego”.
trzytygodniowa terapia antybiotykiem (miała być dwunastotygodniowa, ale została odstawiona, ze względu na złe samopoczucie pacjentki),
terapia miejscowa preparatem X (zawierającym kwas azelainowy),
terapia miejscowa preparatem Y (zawierającym kwas azelainowy),
terapia miejscowa preparatem Z (zawierającym kwas azelainowy),
terapia miejscowa preparatem U (zawierającym dwie substancje czynne – antybiotyk i nadtlenek benzoilu),
cztery zabiegi oczyszczania manualnego,
jeden zabieg mikrodermabrazji z maską algową,
pielęgnacja domowa zawierająca preparat z kwasem azelainowym.
Nie będę budować napięcia, tylko powiem Wam wprost. To nie była prawidłowa terapia, ani pielęgnacja. Leki były używane zbyt krótko i w niewłaściwej ilości, żeby w ogóle miały szansę zadziałać. Jeżeli tubka miejscowego żelu, która powinna zostać zużyta maksymalnie w 2 tygodnie wystarcza pacjentowi na 4 miesiące, to efekt jest taki jakby w ogóle tego preparatu nie używała. Skuteczność wszystkich leków zależna jest między innymi od biodostępności, czyli odpowiedniej dawki po prostu. Lubię używać takiego przykładu. Jeżeli zamiast jednej tabletki przeciwbólowej użyjecie ukruszonego z niej fragmentu wielkości główki od szpilki, to nie ma możliwości, żeby wywołała ona jakikolwiek efekt.
Kolejna sprawa jest taka, że prawie wszystkie leki zawierały tę samą substancję czynną (kwas azelainowy) pomimo tego, że miały różne nazwy handlowe i pacjentka myślała, że używała różnych leków. Następny błąd polegał na tym, że preparaty miejscowe były używane niewłaściwie, czyli punktowo, a nie na określony obszar skóry. To bardzo częsty błąd i wynika z niezrozumienia fizjologii skóry oraz etiopatogenezy trądziku.
Następna kwestia to gabinetowe zabiegi kosmetyczne, którym została poddana klientka. Gdybym chciała ująć to delikatnie to powiedziałabym, że nie są to najlepsze zabiegi terapeutyczne na trądzik (o tym dlaczego, innym razem). Nie będę jednak delikatna, ponieważ widziałam skórę klientki i wiem, że większość jej wykwitów trądzikowych miała charakter zapalny, co oznacza, że jest to przeciwwskazanie do wykonania powyższych zabiegów.
Ostatnia sprawa to niewłaściwa pielęgnacja domowa, której częścią był… kwas azelainowy (ja nawet nie wiem, jak to skomentować), brakowało w niej za to innych potrzebnych substancji. Podsumować te działania można tylko w jeden sposób. Nie tylko nie zostało zrobione „wszystko”, ale raczej nie zostało zrobione „nic”. Nie tylko nie zostały w tej terapii wykorzystane wszystkie substancje lecznicze, ale nawet te użyte były stosowane niewłaściwie. Nie jest więc dziwne, że trądzik nie ustąpił. Dziwne byłoby raczej gdyby tak się stało.
Na koniec ostatnia ważna rzecz. Trądzik to łojotokowa, zapalna i PRZEWLEKŁA choroba skóry. Słowo, które wyróżniłam ma ogromne znaczenie, bo oznacza, że jest to choroba, która wymaga przewlekłych terapii. Najczęściej w rzetelnych źródłach podaje się informacje, że średni czas leczenia trądziku trwa około dwóch lat (trochę to zależy od postaci i stopnia nasilenia dermatozy). Najnowsze rekomendacje naukowców mówią nawet o dwuletnim okresie podtrzymywania terapii po zakończonym leczeniu.
Wiem, to nie jest optymistyczne, ale wierzę, że rzetelna wiedza jest ważniejsza od pocieszania, mydlenia oczu i nieuzasadnionych obietnic. Na pocieszenie mogę dodać, że dobrze ułożone terapie przeciwtrądzikowe są naprawdę skuteczne, chociaż wymagające.
Małgorzata Krzykowska