MK
Starzenie.

Starzenie.
W mojej branży „starzenie” to kwintesencja zła. Ja nawet myślę, że ciężar gatunkowy tego słowa jest taki, że można by go używać zamiast siarczystego przekleństwa.
Receptą na starzenie, w mojej branży jest wszystko co nazywamy "anty aging". Kremy, eliksiry, ampułki, sera, żele, maski i oczywiście cała masa zabiegów – mikronakłuwanie, ostrzykiwanie, prądy, ultradźwięki, lasery, masaże itp. itd. A wszystko to pod współnym hasłem - przeciwstarzeniowo.
Jeśli tak rozpoczęłam ten tekst, to pewnie spodziewacie się teraz, że napiszę, które z tych zabiegów i produktów są ok, które takie sobie, a które całkowicie do bani. Pewnie kiedyś napiszę, jak oddzielić przeciwstarzeniowe ziarno od plew (tym bardziej, że często mnie o to pytacie), ale dzisiaj chciałam dotkąć tego tematu trochę na opak.
Uprzedzam, że nie będzie to tekst super optymistyczny, więc jeśli jesteście bardzo wrażliwi, to ostrzegam przed dalszym czytaniem.
Starzenie.
Hipotez i teorii naukowych na temat procesu starzenia jest wiele. Jest na przykład teoria błędu genetycznego, teoria enzymatyczna, teoria immunologiczna, teoria wolnych rodników, czy też teoria apoptozy, czyli zaprogramowanej śmierci komórki. W kwestii poznania procesu starzenia jest się naprawdę czego uczyć. Póki co, o starzeniu mówi się, że jest to stopniowe, postępujące i NIEODWRACALNE zmniejszanie zdolności organizmu do utrzymania homeostazy (równowagi), w odpowiedzi na czynniki środowiska zewnętrznego.
Nie wiem, czy zauważyliście? NIEODWRACALNE! Zatem zanim pogalopujecie kupić zabieg, o wdzięcznej i jakże uwłaczającej intelektowi nazwie - "sekret wiecznej młodości" (nic nie zmyślam, naprawdę taki zabieg istnieje), zastanówcie się tylko, czy Wasze oczekiwania są realistyczne. Jeśli tak, to wszystko jest w porządku.
Podsumowując temat starzenia należałoby powiedzieć, że w układach biologicznych nie można cofnąć czasu, czyli, że nie istnieje zjawisko odmładzania. Można mówić, co najwyżej, o procesach hamujących lub niwelujących symptomy starzenia. Musimy jednak pamiętać, że działania hamujące i niwelujące możliwe są tylko do pewnego momentu. Zwłaszcza, jeśli mielibyśmy na myśli działania stymulujące (najskuteczniejsze), czyli takie które wykorzystują niewyobrażalny wprost potencjał regeneracyjny skóry.
Wobec kogo stosujemy zabiegi przeciwstarzeniowe?
Kiedy myślimy "starzenie skóry", czy "działanie przeciwstarzeniowe", to o jakiej osobie w tym kontekście myślimy? O pięćdziesięcioletniej mamie, czy sześćdziesięcioletniej cioci? A może o czterdziestoletniej kuzynce, albo koleżance 30+? A może o dziewczynie dwudziestopięcioletniej? Myślicie, że fantazjuję z tą dwudziestopięciolatką lub trzydziestolatką? Nic, a nic. To są autentyczne historie - taka codzienna praktyka gabinetowa w pigułce, krótko mówiąc.
Mam pewną refleksję, którą, jeśli chcecie można potraktować również, jako moją poradę i sugestię zawodową.
Rozpoczynając działania przeciwstarzeniowe, zwłaszcza te inwazyjne i stymulujące (polegające często na kontrolowanym uszkodzeniu skóry), dobrze jest pamiętać, że życie nie kończy się około czterdziestki (zazwyczaj) i byłoby rozsądnie zostawić sobie jakiś zapas amunicji przeciwstarzeniowej na później. Dobrze jest też pamiętać, że jedna zmarszczka starości nie czyni, tym bardziej, że "starzenie" może oznaczać również zupełnie inny stan.
Starzenie.
Kiedy ja myślę o starzeniu skóry przypomina mi się moja najukochańsza babcia. Babcia, która dożyła prawie 100 lat i której skóra, w ostatnich latach jej życia, przypominała coś absolutnie najcieńszego i najdelikatniejszego na świecie. Patrzyłam na tę skórę, dotykałam jej, a nawet robiłam usg (babcia w ogóle nie protestowała, tylko jeszcze mi pomagała ustawiając się tak, żebym mogła łatwiej przyłożyć głowicę). Była cienka, naprawdę ekstremalnie cienka. Bardzo podatna na wszelkie urazy, całkowicie pozbawiona elastyczności i z bardzo zaburzonym turgorem (to taki parametr, który mówi nam o odwodnieniu, czasami nawet całego organizmu, nie tylko skóry). Była też niezwykle miękka, delikatna i przyjemna w dotyku. Taka cudownie miękka, jak skóra bardzo malutkich dzieci, tylko nie było w niej tkanki tłuszczowej – najgłębszej warstwy skóry. Kiedy mnie dotykała i głaskała (a robiła to nawet wtedy, kiedy byłam już bardzo, ale to bardzo dorosła), uwielbiałam ten dotyk, właśnie przez tę cudowną, zupełnie niezwykłą delikatność. Była tak bardzo pomarszczona, że nic już by jej nie "wyprostowało", a jednocześnie w ogóle nie była brzydka, chociaż oczywiście wiem, że jest to kwestia subiektywnej oceny. Wcześniej, kiedy babcia jeszcze wykonywała prace domowe, albo działkowe, jej skóra na dłoniach zawsze była szorstka, trochę nieprzyjemna w dotyku. Potem, kiedy już nie była samodzielna, smarowaliśmy jej skórę odpowiednimi emolientami, żeby jak najlepiej ją ochronić i zabezpieczyć przed urazami. Wtedy już tylko to można było zrobić dla jej skóry.
Jest taki czas dla naszej skóry, kiedy słowo "starzenie" jest w końcu adekwatne do jej stanu i kondycji. Tylko, że wtedy żadne zabiegi "odmładzające" nie mają, ani uzasadnienia, ani sensu i jedyne co nam pozostaje to używanie preparatów w celu jej ochrony.
Małgorzata Krzykowska