MK
Metody domowe.

Ta historia ma co najmniej 4 lata, ale wraca do mnie jak bumerang. To trochę tak, jakby ktoś co powien czas chciałby mi przypomnieć, że to nie jest problem jednostkowy. Skoro niedawno jedna z nowych klientek znowu poruszyła te same struny, postanowilam coś napisać. No to piszę.
A było tak.
Uczestniczyłam kiedyś w takich cyklicznych wydarzeniach o zdrowiu, w Ergo Arenie (to taka gdańsko-sopocka hala widowiskowa) i opowiadałam tam o skórze. Po jednym z takich wykładów podeszła do mnie młoda dziewczyna ze swoją mamą. Opowiadały o problemie skóry i pytały o to, czy mogłabym im pomóc.
Głównym problemem dziewczyny był trądzik, jednak obie panie były bardziej zaniepokojone nowym objawem, który pojawił się na twarzy dziewczyny.
- Widzi Pani, twarz jest cały czas czerwona i piecze, a po umyciu to naprawdę nie mogę wytrzymać. Co to może być? - mówiła nastolatka, na dowód dotykając nieustannie swojej twarzy.
- No właśnie, nie widzę - odpowiedziałm najmilej, jak potrafię, zwracając jednocześnie uwagę, że ma ona na twarzy pełny, kryjący podkład, ja mam słaby wzrok, oświetlenie w tym miejscu jest kijowe, a w dodatku zapomniałam zabrać ze sobą moje narzędzia diagnostyczne - szklaną kulę i talię kart.
No dobra, tego ostatniego "argumentu" nie wymieniłam. Zwróciłam jednak delikatnie uwagę, że aby ocenić stan skóry trzeba ją zobaczyć bez makijażu, a nastepnie zbadać przy użyciu adekwatnych do problemu skóry, technik i urządzeń diagnostycznych.
Jak się pewnie domyślacie, po kilku tygodniach spotkałyśmy się u mnie w gabinecie. Usiadła naprzeciwko i zaczęłyśmy rozmawiać. Patrzyłam na jej skórę twarzy i przyszło mi do głowy, że w poprzedniej rozmowie (tej powykładowej), dziewczyna całkiem dobrze opisała cechy kliniczne swojej cery. Jej twarz istotnie była czerwona, a precyzyjniej mówiąc purpurowa, z niewielką ilością wykwitów trądzikowych.
Aby skrócić ten tekst i nie pisać o wszystkich badaniach, które po kolei wykonywałam, najistotniejsze fragmenty mojej diagnozy przestawię Wam w jednym, poniższym zdaniu.
Skóra tej dziewczyny była dość gruba z istotnym łojotokiem (także w strefie U - zaznaczam to, bo to jednak rzadkość) oraz wykwitami, które sugerowały umiarkowany trądzik zaskórnikowo-krostkowy, ponadto skóra miała podwyższone ucieplenie, sporą reaktywność i rumień przetrwały na obu policzkach i czole (a właściwie na całej twarzy) i niedoborem nawilżenia w warstwie rogowej (co ciekawe, z prawidłowym nawilżeniem w głębokich warstwach skóry). Noo!
Jeśli przeczytały to zdanie moje koleżanki po fachu to już dawno połączyły kropki. Ja jednak piszę te teksty głównie dla Was moich obecnych lub potencjalnych klientów, którzy są normalnymi ludźmi i nie trzymają pod poduszką podręcznika do fizjologii skóry, tylko raczej świeżutki kryminał.
No, to dla Was moi drodzy dodam, że w tym opisie diagnostycznym, gdyby podejść do niego podręcznikowo, jest dużo sprzeczności. Gruba skóra, z dużym łojotokiem świadczy raczej o jej odporności i braku wrażliwości, podczas gdy pozostałe cechy, czyli zaczerwienienie, reaktywność, wyższa temperatura, a nawet pieczenie świadczą o czymś wręcz przeciwnym, czyli o braku odporności skóry i jej wrażliwości. Tak jak napisałam wcześniej, w podręcznikach jest to sprzeczność, jednak w życiu, nie chcę powiedzieć, że codzienność, ale dość częste zjawisko.
Wiedziałam oczywiście co w takiej sytuacji trzeba zrobić. Trzeba znaleźć przyczynę tej nagłej wrażliwości ("nagłej", bo jeśli pamiętacie z początku opowieści, to był "nowy" objaw skóry). Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić, no ale skoro piszę ten tekst, to wiecie, że mi się udało.
Zanim jednak napiszę, co było przyczyną tego problemu skóry, chciałabym podzielić się z Wami pewną refleksją - będzie to krótka dygresja. Zdecydowana większość klientów przychodzi do gabinetu po produkt albo usługę, która zlikwiduje jakiś problem ich skóry. Krótko mówiąc przychodzą, aby coś dodać do tego co już robią. Oczywiście, czasami jest taka potrzeba. Napiszę jednak teraz coś, czego jestem absolutnie pewna, a co wiele osób przyjmuje z niedowierzaniem lub wręcz niechęcią. A mianowicie - wiele problemów skóry da się rozwiązać nie dodając, a eliminując jakiś nawyk lub produkt pielęgnacyjny. Serio! Chociaż, raczej nie usłyszycie o tym na mieście.
Wracamy jednak do naszej klientki z purpurową skórą twarzy oraz ogromną reaktywnością. Nie powiem, że było łatwo to ustalić, ponieważ dziewczyna kompletnie nie wiązała swojego sposobu "pielęgnacyjnego" z taką reakcją skóry, bo jak mi powiedziała "to jest przecież naturalne".
Co to był za sposób "pielęgnacyjny"?
Za radą swojej mamy dziewczyna wprowadziła do codziennej pielęgnacji "tonik na trądzik", który był zrobiony z octu jabłkowego i wody (w jakich proporcjach nie wiadomo, bo mama "lała na oko").
Po tej informacji, dobrze byłoby zrobić minutę ciszy. Nie chcę jednak zabierać Wam cennego czasu. Od razu więc napiszę, że bardzo, ale to bardzo Was zachęcam do gremialnego ignorowania tzw. naturalnych metod leczenia trądziku, bo... to nie są metody leczenia. Jeśli naprawdę macie trądzik (czyli chorobę skóry) to żadne wynalazki typu ocet jabłkowy, soda oczyszczona, pasta do zębów, mąka ziemniaczana, woda utleniona, surowa cebula, czy... modlitwa do świętego od pryszczy Wam nie pomogą. To znaczy, z tych wymienionych wyżej metod najbezpieczniejsza jest modlitwa, bo przynajmniej nie zaszkodzi.
Samemu "tonikowi" z octu jabłkowego poświęcę jednak kilka dodatkowych zdań, bo jest to bardzo częsta metoda "pielęgnacyjna". Ja nawet staram się zrozumieć, co mógł mieć na myśli człowiek, który wymyślił całą tę szopkę z octem jabłkowym. Może ten człek znał badania (czy ja go jednak nie przeceniam), które wskazują, że dla terapii trądziku istotnym czynnikiem jest pH skóry, a konkretnie mówiąc jego kwaśny odczyn. Nie wiem. Ale po pierwsze, to nie jest jedyny czynnik ważny dla terapii trądziku (jest mnóstwo ważniejszych), a po drugie, nie tak się to robi. Metoda na przecieranie twarzy czymś, czego pH nie jesteśmy w stanie kontrolować, a co w stanie nierozcieńczonym może mieć pH<2 nie jest dobrym pomysłem i bardziej zaszkodzi skórze niż jej pomoże. A naprawianie tych szkód naprawdę nie jest proste.
Morały z tej historii będą dwa.
Pierwszy jest taki, że trądzik to złożona choroba skóry i czarodziejskie sposoby nie są rozwiązaniem tego problemu. Drugi jest taki, że jeśli coś jest "naturalne" to nie zawsze jest bezpieczne i również może nam wyrządzić krzywdę. Dla miłośników "naturalności" chyba trzeba będzie napisać jeszcze jakiś tekst, bo ten trend zaczyna mieszać w wielu głowach.
Małgorzata Krzykowska