MK
Niebieski koralik.
Zaktualizowano: 17 gru 2022
Siedzicie? Nie? To usiądźcie. Jeżeli już, to zaczynam.
Pamiętacie swoje marzenia z lat dziecięcych? W tych marzeniach (przynajmniej w moich tak było), nie było żadnych ograniczeń. W dziecięcych wizualizacjach możliwe było absolutnie wszystko. Można było mieć inny kolor oczu niż się miało, inny kolor włosów, skóry, inny wzrost, w ogóle można było wyglądać zupełnie inaczej. Czasami mam wrażenie, że branża urodowa wykorzystuje te nasze pozostałości nierealnych marzeń i próbuje nam wciskać, że te wszystkie zmiany da się zrobić najnowszym kremem lub zabiegiem. W rzeczywistości to oczywiście obietnice bez pokrycia i wykorzystywanie naszej naiwności i/lub niewiedzy. Podświadomie wiemy, że to ściema - jesteśmy przecież dorośli.
Czasami jednak przychodzi taki dzień, w którym nasze dorosłe i zdroworozsądkowe myślenie napotyka na informację, która burzy wszystko wokół. Znowu jesteśmy w świecie małej Karolci, która znalazła niebieski koralik spełniający wszystkie marzenia (oczywiście, żeby nie było zbyt pięknie, to autorka dzieła o Karolci – Maria Kruger, musiała to po dorosłemu spieprzyć i wymyśliła, że po pierwsze koralik po spełnieniu każdego marzenia robi się coraz mniejszy, a po drugie istnieje wariatka o imieniu Filomena, która chce ukraść koralik).
Kilkanaście dni temu do takiego świata przeniósł mnie nie koralik, a… Onet (znak czasów). Precyzyjniej mówiąc to dziennikarz Onetu, który przeprowadził wywiad z dwoma naukowcami. Zaczęłam czytać, chociaż tytuł był tak niewiarygodny, że pomyślałam sobie, że to znowu jakiś clickbait. Przyznam się Wam, że przeczytałam ten tekst chyba ze trzy razy, a w trakcie czytania co chwilę przerywałam, żeby sprawdzić, czy to jest na serio. Najpierw powtórnie sprawdziłam, czy to artykuł onetowy, a nie jakaś internetowa bulwarówka, potem sprawdzałam, czy tacy naukowcy naprawdę istnieją i czy pracują na uczelni, o której mowa w tekście, potem znowu postanowiłam sprawdzić jakieś ich publikacje – no krótko mówiąc starałam się ogarnąć, czy to nie fejk.
Teraz uważajcie.
Dwóch naukowców, prof. dr hab. Marcin Majka oraz dr Ryszard Grzybek w ramach projektu badawczego na Uniwersytecie Jagiellońskim dokonało odkrycia, który rozwali system (a jeśli nie system, to branżę kosmetyczną na pewno). Wspomnianym Panom udało się uzyskać preparat fotoprotekcyjny (chroniący przed promieniowaniem UV), który zawiera… naturalną melaninę. Powtórzę to może jeszcze raz. Naukowcom udało się wyprodukować produkt zawierający naturalną melaninę!
Wiem, że teraz część z Was zemdlała. To są te osoby, które znają proces melanogenezy. Reszta ma się dobrze i w ogóle nie wie o co kaman i po co był ten wykrzyknik. Mamy więc chwilę czasu zanim kilka osób odzyska przytomność, to napiszę Wam w skrócie o co chodzi. Czuję, że zwariujecie ze szczęścia. To będzie dygresja sponsorowana przez literkę „m” i wystąpią w niej: melanina, melanogeneza, melanocyt i melanosom. Nie opuszczajcie tego fragmentu, plis.

Melanina jest barwnikiem (skóry, włosów, tęczówki). Występuje w wielu innych narządach, ale na potrzeby tego tekstu mowa będzie tylko o skórze. Powinno się o niej mówić w liczbie mnogiej ponieważ melanina występuje w dwóch formach: - brązowoczarnej (eumelanina), - czerwonożółtej, (feomelanina). Proporcje ilościowe melanin decydują o tym, jaki mamy kolor skóry tzw. karnację, a fachowo mówiąc, fototyp. Decydują one także o kolorze uzyskiwanej opalenizny, czyli o tym, czy w czasie urlopu wyglądamy jak pomidor, czy jak mleczna czekolada, albo jak nadzienie toffi w środku (jesu, ale mnie poniosło).
Melanina produkowana jest w melanosomach, czyli organellach komórek, które nazywają się melanocyty. Ten proces nazywa się melanogenezą. Do prawidłowego opisania procesu melanogenezy potrzeba minimum pół godziny, kilkudziesięciu zdań złożonych oraz kilku brzydkich wyrazów np. tyrozyna, tyrozynaza, dopa, dopachinon. Jest to w mojej ocenie najbardziej skomplikowany proces zachodzący w skórze, dlatego oszczędzę Wam tego opisu, ale jeśli ktoś jest chętny to mogę polecić rzetelne źródło potrzebne do jego poznania.
Te komórki, o których wspomniałam, czyli te melanocyty znajdują się w najgłębszej warstwie naskórka, czyli w warstwie podstawnej. Ona jest bardzo szczególną warstwą, bo w niej zaczyna się życie naskórkowe, czyli tam tworzą się nowe komórki naskórka. I teraz uwaga, zaskoczenie – te nowe komórki naskórka nie mają nazwy na „m” tylko na „k” – nazywają się keratynocyty. Naszym ludzkim obowiązkiem jest lubienie keratynocytów, bo dzięki nim (i jeszcze paru innym rzeczom) skóra jest chroniona przed złem tego świata (nie całym złem, rzecz jasna). Po co to wszystko napisałam? Ano po to, żeby teraz wybrzmiało najważniejsze zdanie. Melanocyty przekazują melaninę (tę która znajduje się w melanosomach) do keratynocytów – tak powstaje zabarwienie naskórka (ważny w tym procesie jest oczywiście czynnik indukujący, czyli promieniowanie UV).
Już jestem wycieńczona tym opisem, a jeszcze muszę dodać, że melanina jest super! Albo nawet jest mega i super (cóż za profesjonalne nazewnictwo). Dlaczego? Otóż melanina działa, jak naturalny filtr przeciw promieniowaniu UV, a także jako antyutleniacz, czyli w pewien sposób neutralizuje wolne rodniki.
Tyle dygresji o melaninach, melanogenezie, melanocytach i melanosomach. Wracamy do wynalazku.
Normalnie, czyli do tej pory, kosmetyki które chroniły nas przed szkodliwym działaniem promieniowania UV zawierały substancje będące filtrami chemicznymi lub fizycznymi. Mechanizm ich działania polegał na tym, że neutralizowały one to promieniowanie. Tyle tylko, że „żywotność” tych preparatów była krótka – maksymalnie dwie do czterech godzin, ale mogło też być tak, że zaledwie kilka minut, jeśli na przykład spociliśmy się bardzo, albo weszliśmy do wody, albo po prostu pocieraniem usunęliśmy preparat ze skóry.
Naukowcy od wynalazku twierdzą, że „żywotność” ich preparatu będzie liczona w dniach. Mogłoby to oznaczać na przykład, że wyjeżdżając na urlop nakładalibyśmy ten preparat na skórę i przez cały pobyt nie musielibyśmy go reaplikować. Nooo, wiem chyba co teraz czujecie, ale spokojnie, zróbcie parę wdechów i wydechów, bo to jeszcze nie koniec.
Panowie naukowcy twierdzą również, że ponieważ ich produkt zawiera melaninę, czyli barwnik, to będzie również dawał opaleniznę, czyli coś jak samoopalacz tylko czynnikiem „opalającym” byłaby melanina. I to nadal nie jest koniec dobrych wieści. No bo skoro melanina odpowiedzialna jest za kolor włosów, a pojawiająca się siwizna jest wynikiem jej zanikania, to można by ten proces zatrzymać. Tak, taka obietnica również pojawia się w kontekście tego wynalazku.
Co teraz powiecie? Przyznam się Wam, że kiedy to czytałam to odczuwałam naprzemiennie euforię i niedowierzanie. Jeśli ten produkt okaże się być tym co obiecują naukowcy i pojawi się na rynku to spokojnie można go nazwać „niebieski koralik”.
Kto wie co przyniosą nowe odkrycia naukowców? Może znowu zacznę wierzyć, że kremy powiększają cycki, żel do mycia twarzy likwiduje zmarszczki, a balsam do ciała wyszczupla. Nie, to jednak chyba niemożliwe. Niemożliwe? No chyba, że pojawi się dzień, w którym przeczytam, że dwaj naukowcy odkryli…, a potem będzie jak w bajce z dzieciństwa.
Małgorzata Krzykowska