MK
Nieporozumienie.
Zaktualizowano: 27 kwi
- Jak ze ślepym o kolorach – powiedziałam chyba na głos, kiedy zaczęłam pisać ten tekst. Ej, nie „ślepy” tylko „niewidomy” – skarciłam sama siebie, dziwiąc się jednocześnie, jak bardzo weszła mi ta poprawność polityczna. Cholera, ale „z niewidomym” to już tak nie działa – prowadziłam wewnętrzne rozważania.
To może, „Ja o niebie, Ty o chlebie”? To byłby fajny początek, nie? W tym powiedzeniu uwierało mnie jednak „niebo”. No bo skoro tęcza jest jawnie ideologiczna, no to przyznacie, że od nieba to już tylko krok do jakiejś religii, no a na spotkanie z prawdziwymi wyznawcami kogokolwiek, to ja nie mam siły.
Wiem! – ucieszyłam się wewnętrznie. Zacznę tak: „Ja o zupie, Ty o dupie”. Noooo. Zupa i dupa są przecież neutralne. Ale fajnie wymyśliłam – pogratulowałam sobie, ciesząc się jednocześnie, że ta fraza będąca synonimem wcześniejszych propozycji, bardzo dobrze oddaje sens tego co chcę napisać.
Ta kreatywna walka o dobry początek tekstu tak mnie wykończyła, że jeszcze nic nie napisałam, a już czułam, że jestem zmęczona. Postanowiłam jednak, że muszę dać radę, bo do opowiedzenia jest fajna i całkiem zabawna historyjka.

To był jeden z wielu poranków. Siedziałam jak zwykle na kanapie i przed wyjściem do pracy robiłam makijaż. Zgodnie ze swoim wieloletnim zwyczajem, w czasie tuszowania rzęs zerkałam na włączony telewizor. Przez dekady był on ustawiony o tej porze na stacji informacyjnej. Jednak ostatnie lata krajowych i światowych niusów tak mnie wykończyły, że coraz częściej zaczęłam przełączać na telewizję śniadaniową, szukając tam lekkości i radości. Nie spodziewałam się jednak, że będzie aż tak "lekko”.
Rozmowę prowadziła Anna Kalczyńska. Co prawda obok niej siedział Andrzej Sołtysik, ale idę o zakład, że był tam tylko ciałem. Co prawda Pan Andrzej był aktywny, a nawet momentami nadaktywny, więc pozory mogłyby zmylić niezbyt uważnego obserwatora. No, ale nie mnie. Wiem, bo sama czasami tak robię. Kiedy ktoś (najczęściej mężczyzna) rozmawia przy mnie o… żużlu, korbowodzie lub nowych nakładkach na szlifierkę, to robię tak samo jak redaktor Sołtysik, czyli wpatruję się w rozmówcę szeroko otwartymi oczami (tęskniącymi za rozumem, najczęściej), przytakuję często i intensywnie oraz co pewien czas zadaję jakieś pytanie, tak jakby żużel, korbowód i szlifierka były sensem mojego życia. Mogłabym się założyć, że dziennikarz był wtedy na symbolicznym żużlu.
Pani Kalczyńska przywitała gościnię, którą była lekarka zajmująca się tzw. medycyną estetyczną. O, coś dla mnie, pomyślałam i zakręciłam maskarę, uznając, że drugie oko jest jednak dla mnie wiele warte, więc nic się nie stanie, jak pomaluję je w skupieniu za chwilę. Z zapowiedzi rozmowy wynikało, że ma być o jesiennych problemach skóry oraz o zabiegach będących sposobem na rozwiązanie tych problemów. Już na wstępie pani doktor zagaiła, że główne problemy skóry po wakacjach to odwodnienie, naczynka, trądzik i przebarwienia. Ale mają rozmach z tą tematyką, pomyślałam, toż to materiał na dwa semestry studiów, a nie na kilka minut rozmowy. No ale dobra, oglądam dalej.
Gdzieś między drugą, a trzecią minutą rozmowy po raz pierwszy padło słowo „laser”. Kolejne, upływające sekundy i częstotliwość wymieniania „lasera” sprawiły, że powoli zyskiwałam pewność, że w tej rozmowie będzie chodziło głównie o reklamowanie zabiegów laserowych. Kiedy Pani doktor wspomniała o wyleczeniu trądziku dwoma zabiegami laserowymi (sic!) oraz dodała, że w nowoczesnych laserach jest magia, nie miałam już wątpliwości – chodziło o poszerzenie bazy pacjentów gabinetu pani doktor.
Laser, lasera, laserowi, laserem, laserze…
Rozmowa była płytka jak kałuże na chodniku po wiosennej mżawce, a laserowa deklinacja tak nużąca, że otworzyłam ponownie swój tusz do rzęs i wróciłam do malowania drugiego oka, sądząc, że już nic ciekawego się nie wydarzy.
O jakże się myliłam.
Właściwie wydawało się, że rozmowa dobiega końca, gdy dość nagle do akcji wkroczyła Kalczyńska (głowy nie dam, ale nawet Sołtysik też jakby wrócił z żużla).
- Pani doktor, a kwasy? – zapytała.
- Kwasy? – powtórzyła lekarka, a jej mina wskazywała, że szuka odpowiedzi. Jak się miało za chwilę okazać, szukała tam, gdzie jej nie było.
Dziennikarka prawdopodobnie również dostrzegła te poszukiwania w oczach swojej rozmówczyni, bo postanowiła popędzić z pomocą i rzuciła kołem ratunkowym, czyli podpowiedzią: – Są takie gabinety, które jesienią stosują kwasy i zachęcają do takich terapii.
- Ja uważam, że kwasy są bardzo dobre – odzyskała mowę pani doktor – bo nawadniają nam skórę od środka(…), jedna cząsteczka kwasu ściąga ponad dwieście cząsteczek wody(…), wypełniają drobne zmarszczki od środka(…), kwasy są bardzo dobre, usieciowane i nieusieciowane(…), tylko trzeba uważać, żeby nie napompować się od środka…
Aha.
Dla wielu osób pewnie jest jasne co tu się wydarzyło, ale pozostałym wyjaśnię używając bardziej zrozumiałej dla wszystkich analogii.
Wyobraźcie sobie, że rozmawia dwóch mężczyzn i jeden z nich pyta: - A zamki? Co sądzisz o zamkach, czy łatwo je zamontować i zabezpieczają przed kradzieżą? - Zamki? Zamki są bardzo dobre, najciekawsze to, Krzyżacki w Malborku i Królewski na Wawelu.
No, jeden o zupie, drugi o dupie. Nie chce być inaczej.
Wracając do głównego zamieszania w telewizyjnej rozmowie. Było tak. Dziennikarka zadała pytanie o „kwasy”. To ogólna nazwa zabiegów eksfoliacji chemicznej, które inaczej nazywa się peelingami chemicznymi lub chemabrazją. Nazwa pochodzi stąd, że substancjami eksfoliującymi, czyli złuszczającymi są organiczne związki chemiczne wykazujące właściwości kwasowe.
Pytanie dziennikarki było bardzo na miejscu, ponieważ zabiegi kwasowe używa się właśnie do eliminacji problemów skóry, które były tematem wiodącym tej rozmowy - tych problemów, które pojawiają się po wakacjach, od których sama lekarka rozpoczęła swoje telewizyjne wystąpienie. Szkoda, że specjalistka od skóry nie była przygotowana do rozmowy, bo mogłaby powiedzieć o tym, że kwasy w zależności od rodzaju wykazują różne działania: - że kwas azelainowy działa sebostatycznie, przeciwzapalne i przeciwprzebarwieniowo, hamując aktywność tyrozynazy, - że kwas salicylowy w zależności od stężenia wykazuje właściwości keratoplastyczne lub keratolityczne i że jego lipofilność jest nieoceniona dla posiadaczy trądziku, - że kwas ferulowy ma silne działanie antyoksydacyjne i synergistyczne wobec witamin C i E, co dla osób z problemem fotostarzenia może być wspaniałym rozwiązaniem, - że kwas glikolowy w wysokich stężeniach, penetrując aż do warstwy podstawnej naskórka może wpływać na strukturę skóry, - że kwas mlekowy i jego działanie stymulujące produkcję ceramidów, może wpływać na poziom nawilżenia naskórka, - że itp., itd., - wszystkiego o „kwasach” nie da się napisać w tekście fejsbukowym, bo czasami tylko o jednym z nich ludzie piszą magisterki lub doktoraty.
Zamiast tego, Pani doktor mówiła o kwasie hialuronowym, czyli substancji, która pomimo nazwy „kwas”, w sensie chemicznym nie jest kwasem. Kwas hialuronowy chemicznie jest polisacharydem i jego działanie w kosmetologii i medycynie estetycznej najczęściej wykorzystuje się do zabiegów wypełniania ubytków w skórze i powiększania różnych elementów twarzy, a to policzków, a to ust. Każdy przynajmniej raz widział kwas hialuronowy umieszczony w skórze, chociaż mógł nie mieć tej świadomości. Kobietę z depozytem kwasu hialuronowego na twarzy na pewno łatwiej spotkać niż… kominiarza, w celu przyciągnięcia szczęścia (nie wspominając o czterolistnej koniczynie). Jak ktoś chce to teraz zobaczyć, trzeba odpalić instagrama i… voila.
Jaki by tu morał lub choćby puentę zapodać na koniec tego tekstu.. Hmm…
Nie mylcie kwasu z kwasem, bo może być niezły kwas.
Małgorzata Krzykowska